… kierunek Chorwacja.
Jeszcze 2 rzeczy z poprzednich dni.
Już na podjeździe pod AWF okazało się, że hamulec ręczny trzeba na prawdę porządnie zaciągnąć, inaczej samochód stacza się nawet przy niewielkim pochyleniu. Dodatkowe utrudnienie przy ruszaniu pod górkę…
Znalazłem w końcu info o co chodziło z tym:
To dzieło Amerykanina Marka Jenkinsa, stworzone w ramach Street Art Festival który odbywał się w kwietniu w Katowicach.
Pierwsza noc, tak jak w poprzednim roku, do spokojnych nie należała.
Rano okazało się, że na około zrobił się tłok, na polu były też spokojniejsze miejsca, jednak po ciemku nie dało się specjalnie nic wybrać.
Wieczorem na pole dojechała znajoma ekipa zielonego poloneza i tego dnia przez większość trasy jechaliśmy razem.
Do przejechania było 530 km, z czego większość po autostradzie – przy dobrym wietrze tym razem powinno udać się rozbić namiot jeszcze za dnia…
Pierwszy kawałek Węgierskiej autostrady można było jednak ominąć, jadąc przy jeziorze Balaton, największym jeziorze Europy Środkowej.
Po drodze minęliśmy jakiś Zamek…
Jezioro zdecydowanie większe od Loch Ness, ale mniej… mroczne ?
Kilometry same się nie zrobią, więc lecimy na autostradę.
Na przejściu granicznym z Chorwacją po raz pierwszy trzeba wyciągnąć paszporty. 170km od noclegu odbijamy na Zagrzeb, co niestety kosztuje ok 1,5 h :/
Kilkadziesiąt kilometrów od zjazdu z autostrady samochód tak jakby stracił trochę na mocy. Jazda 100-110 po równym rozleniwia, to po prostu zaczęły się dłuższe podjazdy.
Bramka na końcu autostrady – słońce już prawie zaszło, namiot znowu będzie trzeba rozbić po ciemku :/
Ostatnie 30 km to zjazd górską serpentyną. Z prawej strony widać w dole tylko światła domów – może to i lepiej, że nie było widać co jest za barierką.
Jedna z załóg ostatnie kilometry jechała też po ciemku, też serpentyną, ale… szutrową. Zajęło im to kilka godzin.
Na deser grunt na polu okazał się kamienisty i pochyły :/
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.