… sprint na Węgry.
Poprzedniego wieczoru, w przyhotelowej restauracji akurat odbywało się wesele – nie było jednak zbyt głośno, skończyło się w miarę wcześnie, a pokój i tak mieliśmy z drugiej strony budynku. Mrówki przeszkadzały spać tylko trochę…
Tego dnia do przejechania było 650 km – ale od samego serbskiego Leskovac aż po węgierski Erd pod Budapesztem do dyspozycji była autostrada. Nie było już jednak dodatkowej godziny związanej z przesunięciem czasu, więc było trzeba wcześnie wstać i sprawnie się zebrać. Winietę na Węgry ( nie miałem jej w drodze do Archai :/ ) kupiłem online płacąc kartą, przynajmniej tak mówił translator … „Tisztelt Ügyfelünk! Autópálya matricáját sikeresen érvényesítettük”.
Dzień zaczął się jednak nieciekawie – poranna nieuwaga i na jednym z pierwszych skrzyżowań wgniotłem drzwi jakiemuś Serbowi :/
Na szczęście € przełamuje bariery językowe i uspokaja nerwy. Lampa była cała, maskę dało się zamknąć, pękła tylko szpachla – pojechaliśmy każdy w swoją stronę.
Wjechać na drogę prowadzącą do autostrady też nie było łatwo – GPS kierował na gruntową ścieżkę wśród krzaków, którą w ogóle nie wyglądała na prawidłową. Po kilku kilometrach przejechanych przez wioski i przyjrzeniu się mapie, okazało się ze innego wjazdu nie ma. GPS się nie mylił, to był wjazd na główną drogę, w przerwie między barierami ochronnymi.
Serbska autostrada miały jedną ciekawą cechę – co jakiś czas rozdzielała się na tyle, że ani drogi ani samochodów jadących w przeciwnym kierunku w ogóle nie było widać. Trochę dziwne uczycie, gdy jedzie się kilku pasmową drogą prowadzącą tylko w jednym kierunku. Poza tym nic ciekawego. Wgniecione nadkole spowodowało, że z lewej strony maska była lekko uniesiona i przy ruszaniu benzyną było czuć trochę bardziej. Co jakiś czas trzeba było też walczyć z mrówkami…
Na trasie przelotowej przez Belgrad był mały korek związany z robotami drogowymi – w naszym kierunku staliśmy akurat z górki, więc było bez problemów.
Na granicy z Węgrami staliśmy już znacznie dłużej, ponad godzinę, kolejka TIRów była kilkanaście razy dłuższa. Wjeżdżaliśmy już do Unii Europejskiej i oprócz sprawdzenia dokumentów, było trzeba nawet otworzyć bagażnik. Dobrze, że nie chcieli sprawdzać wszystkich pudełek, które tam miałem, bo zeszłoby na to kilka godzin :)
Do hotelu dotarliśmy dopiero przed 19, mrówki przywieźliśmy z sobą.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.