czyli ЗАЗ & ВАЗ Team
To był chyba najcięższy Złombol ze wszystkich przejechanych. Trasa teoretycznie łatwa i nawet w miarę krótka, ale z jakichś powodów tym razem brakowało sił. Zmęczenie dopadło nie tylko mnie, ale i bolid.
Krótkie podsumowanie:
- przejechaliśmy ~5650 km
- spaliliśmy 410 litrów benzyny i mniej niż 0,5L oleju (!!!)
- średnie spalanie z całego wyjazdu ~7,25L/100km (!)
- awarie
- cieknąca chłodnica
- wysunięta pół oś (puścił pierścień osadczy łożyska)
- padnięty dyfer :(
- problem z wolnymi obrotami
- urwane jedno ucho holownicze z tyłu
- zgubiony telefon komórkowy
Plan na powrót zrysowany był tylko ogólnie, ale i tak już tradycyjnie został anulowany – do domu wróciliśmy już 21.09, czyli najszybciej ze wszystkich wyjazdów. Mimo wszystko wyjazd można zaliczyć do udanych, bo to był ZŁOMBOL.
A teraz po kolei.
Przed wyjazdem, na kanał wjechała jeszcze raz Złombolada Generała Jaruzela.
Ze skrzyni ciekł olej. Po sprawdzeniu okazało się, że leje się z samej góry i to znad uszczelki wybieraka. Nic nowego, to samo miałem kiedyś u siebie… Przy składaniu skrzyni gumową osłonę wybieraka zapiąłem trytytką – wymieniliśmy na cybant. Możliwe, że olej podciekał też uszczelniaczem, ale jego wymiana zajęłaby już za dużo czasu.
Coś było nie tak też z ładowaniem. Pierwszą rzeczą do sprawdzenia miał być regulator napięcia, jednak alternator okazał się jakąś lepszą zmotą. Zamiast zastanawiać się jak wymienić przykręcony na wkręty regulator z poprzedniej epoki, wymieniliśmy cały alternator na mój stary ze standardowym regulatorem napięcia i w miarę nowymi łożyskami (przejechał Grecję). Ładowanie wróciło do normy.
Przy wciskaniu sprzęgła było słychać dziwny zgrzyt, niezależnie czy silnik chodził czy był zgaszony. Pierwszym podejrzanym był wysprzęglik, ale dźwięk dochodził z wnętrza obudowy sprzęgła. Sprzęgło nie było fabryczne – łożysko i łapa była z FSO. Tulejkę po której przesuwa się łożysko oporowe spryskaliśmy smarem silikonowym przez otwór łapy sprzęgła – skrzypienie ustało. Nawet jakby skrzypienie wróciło, to wiadomo, że nie ma się czym przejmować.
Temat sprzęgła prześladował mnie potem przez cały wyjazd…
U siebie nic już praktycznie nie ruszałem, wieczory spędzałem na pakowaniu części, narzędzi i ekwipunku.
W ostatni weekend przed wyjazdem umyłem i odkurzyłem bolid, poprawiłem też już nieodłączne literki na oponach ;-) Próba odkręcenia anteny CB skończyła się jednak niepowodzeniem – urwał się przewód i antena kręciła się razem ze złączem, a żeby dobrać się do złącza trzeba zdjąć podsufitkę :/ Przewód udało się na szczęście dolutować.
Na ostatni przedwyjazdowy spot pojechałem już praktycznie spakowany…
— i po raz pierwszy wyciągałem narzędzia i części. Grzmiący Rydwan miał problemy z ładowaniem. Wymiana regulatora napięcia nie dała efektu. Mierzyliśmy tylko napięcie i za źródło spadku podejrzewaliśmy styki (bo „dobre styki to podstawa elektryki” – Limbowa). Okazało się jednak, że powinniśmy zmierzyć prąd – spadek spowodowany był zwartym przekaźnikiem świec żarowych, które grzały non stop.
Na piątek miałem już urlop. Dokończyłem pakowanie i ruszyłem w dobrze już znaną drogę do Katowic – Złombol ’14 Dzień 0.
Na światłach przed skrętem w Grójecką ktoś na mnie zaczął trąbić – Olo, czyli ekipa Optometrii też cisnęli na Late Night Checkin swoim Polonezem :) Padło im jednak gniazdko zapalniczki i nie mieli CB, za Jankami zatrzymali się na stacji, ja poleciałem dalej.
Gdzieś między Piotrkowem a Częstochową przypomniałem sobie czego zapomniałem zabrać – kabanosy zostały w lodówce…
Jechało się bez większych problemów. Musiałem się tylko przyzwyczaić do innej dynamiki obciążonego bolidu – większa bezwładność spowodowała jednak, że było nawet bardziej komfortowo. Przy mocniejszym hamowaniu czuć było że ściąga, ale potem jakoś już nie zwracałem na to uwagi.
Na Late Night Checkin dotarłem przed 18 czyli przed czasem, akurat jak zaczynało padać.
W tym roku dostałem numer, którego nigdy bym się nie spodziewał
Na nocleg jak zwykle zatrzymałem się w AWFie, a że to był piątek i to dopiero po 19, to poszedłem kupić zapomniane kabanosy i ok 20 dotarłem na Mariacką. Pora był już ewidentnie imprezowa, ale biała w Lornecie z Meduzą jeszcze była ;-)
Obudziłem się jeszcze w nocy, przekonany że zapomniałem też ładowarki do akumulatorów do aparatu. Rano ładowarka jednak była w torbie :)
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.