Prom do Turcji
Zdjęcia – Marcin Mazurkiewicz, JaSpoko
Rano na polu spotkaliśmy znajomą warszawską ekipę JaSpoko, czyli Michała i Krzyśka. Jechali Złomnikową Tawrią.
Tawria, czyli ZAZ-1102, czyli następca Zaporożców. Cechą charakterystyczną Zaporożców była konstrukcja podobna do… niczego? Silnik V4 umieszczony z tyłu, chłodzony powietrzem i specyficzne dwuczęściowe felgi. Tawria miała już jednak silnik rzędowy chłodzony cieczą umieszczony poprzecznie z przodu i napęd na przód. Konstrukcja felg pozostała jednak niezmieniona…
Udało nam się zwinąć wszystkie graty zanim się rozpadało i razem z Favoritką ruszyliśmy w drogę.
Wycieraczki Valeo Silencio sprawdzały się rewelacyjnie, ale momentami lało tak, że nie nadążały.
Na Węgry na wszelki wypadek jeszcze przed wyjazdem wykupiłem winietkę on-line. W tym roku jednak omijaliśmy Balaton, więc do Gyor’u i potem przez całe Węgry pojechaliśmy zwykłymi drogami.
Po 10-tej przestało padać i zrobiliśmy sobie pierwszy postój.
Było trzeba sprawdzić co jest nie tak ze światłami w Favoritce – miała tylko pozycje i długie. Żarówki i bezpieczniki były ok, a przy przełączaniu było słychać przekaźniki, krótkich jednak ciągle nie było. Zamiast tracić czas na szukanie przyczyny, zamieniliśmy podłączenie krótkich z długimi w kostkach przy lampach.
Gdy ruszyliśmy, trafiliśmy akurat na konwój maluchów. Nie dość że maluchami jadą zawsze hardcore’owe ekipy, to na dodatek mieli niewyczerpany zasób sucharów, którymi chętnie dzielili się na CB ;-)
W Kormend GPS pokierował nas na autostradę w Austrii, ale że podobno strasznie pilnują tam zakazu korzystania z CB, szybko przeliczyliśmy trasę i pojechaliśmy dalej przez Węgry kierując się na Lendavę.
Jadąc przez Węgry do Grecji w 2012 roku, po drodze widać było parę Ład. Tym razem, najczęściej widać jednak było Suzuki Swift’y które montują właśnie na Węgrzech.
Ale minęliśmy też raz Poloneza Trucka!
Zaraz po przekroczeniu granicy ze Słowenią zatrzymaliśmy się na stacji, żeby kupić obowiązkowe winietki, już za Euro.
Na stacji spotkaliśmy kolejną znajomą warszawską ekipę – Gwardię Faraona jadącą Ładą. Potwierdziła się stara złombolowa prawda – kto leci na starych kartoflach szybko złapie kapcia :( Gwardia doświadczyła tego w pełnym zakresie – do Polski wrócili z 5 innymi oponami.
Na stacji spotkaliśmy też polskiego kierowcę TIRa, na którego ciężarówce szybko pojawiły się Złombolowe naklejki ;-)
Zatankowani ruszyliśmy w drogę…
… i po kilkudziesięciu kilometrach wyprzedziła nas jeszcze jedna warszawska załoga – Skoda Mocy
Pogoda się poprawiła i mimo że do Włoch mieliśmy jechać praktycznie cały czas autostradą, górzysty krajobraz Słowenii wynagrodził dość monotonną drogę.
Korzystając z przyzwoitych cen w Słowenii, przed przekroczenie granicy znowu zatankowaliśmy pod korek. Przy okazji sprawdziliśmy ciśnienie w oponach w Tawrii.
Ciśnienie w każdym kole było inne…
Tuż przed granicą z Włochami nawigacja postanowiła z jakichś powodów zafundować nam na koniec dodatkową atrakcję i skierowała nas na wcześniejszy zjazd z autostrady.
Skończyło się to tak…
… ale ta mapa nie mówi wszystkiego.
Jadąc tak jak nas prowadził GPS, dotarliśmy do szlabanu – zamkniętego. Zawrócić nie bardzo było jak, a na jednym ze znaków było napisane „check in ferry Turchia”….
Pierwszy szlaban otworzył się, jak pod niego podjechaliśmy…
… a drugi po wzięciu biletu.
To była niedziela i nie było widać nikogo…
… po chwili jednak ktoś się pojawił i pokazał jak stąd wyjechać.
Dojechaliśmy do jakiejś kontroli, ale wysokość na jakiej znajdowała się budka wskazywała, że osobówki raczej nie powinny tędy przejeżdżać.
Z sąsiedniej budki ktoś wyszedł i był „trochę” zdziwiony jak żeśmy tam wjechali… (my w sumie też).
Wziął od nas bilety z pierwszego szlabanu i pokazał którędy wyjechać. Wjechaliśmy z powrotem do Słowenii, nie zauważyliśmy jednak, żebyśmy wcześniej przekroczyli granicę Słowenia – Włochy….
Ostatecznie do Włoch w końcu wjechaliśmy
Po drodze zrobiliśmy sobie jeszcze przerwę na zakupy w Monfalcone.
Złombol dopiero nadciągał…
Na pole znowu dojechaliśmy w czołówce i zarejestrowaliśmy się bez długiego stania w kolejce.
Chwilę po nas dojechała załoga Velorexa
Trudno opisać ich radość, gdy dowiedzieli się, że mam zapasowy filtr paliwa ;-)
Na polu spotkaliśmy się znowu z ekipą Balkan Trip – mijało ich tyle Złomboli, że postanowili jechać tą samą trasą.
Drużyna Be, czyli warszawska załoga jadąca Wartburgiem 353W szukała klucza dynamometrycznego. Po wymianie uszczelki pod głowicą tuż przed wyjazdem chcieli dociągnąć śruby.
Alejkę dalej ktoś walczył z brakiem ładowania w Formanie po zalaniu alternatora. Okazało się potem, że to także była jedna z warszawskich ekip – DeLorean. Dobrze, że jednak zabrałem przedłużacz i prostownik, bo akurat się przydał :)
Wieczorem na polu znalazła mnie też załoga Łady, która miała problemy ze sprzęgłem. Przy ruszaniu coś tłukło i szarpało. Dało się to ograniczyć ruszając bardzo delikatnie, jednak problem nasilał się przy nagrzanym silniku. Podejrzenie padło na sprężyny-tłumiki na tarczy sprzęgła. Mieli zapasową tarczę sprzęgła, więc opcje były dwie – znaleźć następnego dnia rano warsztat w którym ją wymienią, albo położyć samochód na boku i wymienić ją przez noc na polu… Z jednej strony koszty, z drugiej masa pracy. Nie zdecydowali się jednak na żadną, więc ciężko było poradzić coś więcej.
Jak się miało okazać, temat sprzęgła i klucz dynamometryczny pojawić się miał jeszcze raz już następnego dnia.
Tego dnia po drodze widzieliśmy kilka takich wież. Nie mam pojęcia co to. Coś podobnego kilka razy widzieliśmy w Finlandii.
Dystans ~566km
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.