Półoś
Zdjęcia – Marcin Mazurkiewicz, JaSpoko
Nocowaliśmy na polu w Grado – to był pierwszy z serii noclegów nad wodą.
Pole było całkiem duże i zmieściło się na nim sporo Złomboli. Wieczorem dojechała do nas warszawska ekipa YUGOttobekidding – rano mieliśmy możliwość podziwiania niezwykle nowatorskiej metody naciągania tropiku…
Dojechała też SHLka z obstawą!
Velorex nie mógł sobie pozwolić na poźny wyjazd i już po 8 był gotowy do wyjazdu
Podczas porannej kontroli komory reaktora wyszła na jaw pierwsza awaria – wyglądało, że z dolnego rogu chłodnicy sączy się płyn.
Poziom płynu w zbiorniczku wyrównawczym nie wskazywał jednak zauważalnego ubytku, więc nie było sensu od razu wymieniać chłodnicy – może wystarczy trochę poxiliny?
Na przystani jedna z załóg miała problemy z przerywającym zapłonem – pamiętając powrót z Loch Ness, pierwsze co warto sprawdzić w takim przypadku to kondensator aparatu zapłonowego…
A na plaży …
… były nawet bunkry! :)
Nie zapowiadało się, żeby załoga Yugo wstała w najbliższym czasie…
… więc ruszyliśmy w drogę.
Plan na trasę był prosty – omijamy (nietanie) włoskie autostrady, czyli spokojne tempo, niskie spalanie i ładne widoki.
Przy wyjeździe z pola, nawigacja sugerowała skręcić w prawo, na mapie ciekawiej wyglądała trasa jadąc w lewo
I to był słuszny wybór
I tak turlaliśmy się następne kilometry
Po drodze, w Montagnana, minęliśmy coś takiego…
Według Wikipedii jest to jeden z najlepiej zachowanych średniowiecznych murów miejskich w Europie.
Mijaliśmy sporo różnych ruin, np. z tej można by zrobić fajny garaż ;-)
Po pewnym czasie zaczęliśmy zwracać uwagę mniej na zabudowę, a na to że generalnie było widać bardzo mało ludzi – samochodów wcale nie więcej
oraz na wielkość rond
W jednym z przydrożnych barów zrobiliśmy sobie przerwę …
… i poturlaliśmy się dalej …
… na drodze taki standard, raz Austin-Healey, raz Żuk …
… a w tle jakieś stare zabudowania.
Przerwa na tankowanie i wymianę żarówki w Tawrii…
Po pewnym czasie krajobraz zmienił się jednak na górzysty, miła odmiana.
Zaczęliśmy się wspinać….
…i po przekroczeniu 500m n.p.m. straciliśmy napęd. Po wciśnięciu gazu obroty rosły, ale nie było żadnej innej reakcji.
Świeżo w pamięci miałem temat sprzęgła z poprzedniego wieczoru – tarczy sprzęgła jednak nie miałem, docisku tym bardziej, zabrałem tylko łożysko oporowe i kompletną hydraulikę. Jedyną opcją w takim przypadku była laweta do najbliższego miasta, zamówienie sprzęgła i kilkudniowe oczekiwanie.
Jeżeli jednak spaliliśmy sprzęgło, to czemu nie było czuć spalenizną?
Wciskając sprzęgło łapa się ruszała, więc to ani nie pompa ani wysprzęglik. Z wrzuceniem biegu też nie było problem. Na zaciągniętym ręcznym i wrzuconym biegu wał się kręcił – koła jednak nie.
Zmieliło dyfer? Ukręciliśmy atak albo półoś? Wynik byłby ten sam, czyli kilkudniowe oczekiwanie na przesyłkę.
Kilometr wcześniej minęliśmy jakiś hotel ze sporym parkingiem – do góry jechać się nie dało, ale do zjechania z górki napędu nie potrzeba.
Dźwięk towarzyszący zjazdowi szybko wyjaśnił w czym jest problem – wysunęła nam się półoś. Byliśmy tak załadowani, że tylne koło było schowane w nadkolu, więc półoś nie mogła wysunąć się całkowicie i dotoczyliśmy się na parking. W czasie tych kilku minut przypomniałem sobie opis wymiany łożysk który znalazłem kiedyś na forum Łada Klub Polska:
Tył: zrzucasz bęben (chyba nie muszę mówić jak ) i przez otwór w tarczy, na której siedzi bęben, odkręcasz 4 nakręki, które widać w głębi. Ciągniesz ostro za tarczę i wyłazi cała półośka z łożyskiem i blachami osłonowymi. Tutaj zaczyna się jazda. Łożysko jest zabezpieczone pierścieniem naprasowanym na półośkę. Cały problem w tym, że trzeba się go pozbyć. Mój patent na niego to rozbić na żywca zewnętrzną bieżnię łożyska, pozbyć się wianuszka i wtedy jest jakie-takie dojście, żeby majzlem i konkretnym młotem zbić go z półośki. Podłóż tylko jakiś kołek drewniany pod półośkę, żeby nie zjechać wieloklina przy tej okazji. Wewnętrzna bieżnia zchodzi już dużo łatwiej. Zdejm blachy oslonowe i wyczyść je od środka ze szczególnym uwzględnieniem otworu odpływowego oleju. Upewnij się też, że analogiczny otwór w blasze, która została z hamulcami, jest też czysty. Jeżeli nie masz nowej uszczelki, a masz chęć się pobawić, teraz jest dobry czas, żeby takową sobie wyklepać na tych blachach, ale niekoniecznie. Nabijasz łożysko i jeżeli nie masz dostępu do prasy to nagrzewasz ostro pierścień zabezpieczający i zakładasz go szybko posiłkując się młotkiem. Uważaj, żeby przy okazji nie uszkodzić gładzi, po której chodzi simering. Szybko ostudź cały ten interes coby szlag nie trafił uszczelnień łożyska. Najgorsze za nami. Wymień jeszcze simering, który został w moście i wkładaj półośkę. Zakręcasz 4 nakrętki i po sprawie. Przed ostatecznym dociąganiem upewnij się, że łby od śrub dobrze siedzą z drugiej strony. Mają niesymetryczny kształt i zwykłych śrub tam nie założysz.
Bęben, koło to już detale. Po całej operacji pozostaje cieszyć się jazdą
2/3 roboty mieliśmy już za sobą – łożysko i pierścień zlazły same, blachy osłonowe był już wyczyszczone a uszczelniacze wymienione przy wymianie łożysk przed Nordkapp.
W 4 osoby ruszyliśmy więc do działania. Z pobliskich domów wyszli mieszkańcy zdziwieni (przerażeni?) tym co się dzieje.
Pod przód kliny, pod tył kobyłki o różnej wysokości, żeby nie wylać oleju z mostu…
… w międzyczasie nowy pierścień już się grzał…
… a ja zaliczyłem jeszcze wtopę – nabiłem łożysko, ale nie założyłem wcześniej blach osłonowych. Na szczęście nie założyłem jeszcze pierścienia, a łożysko nie siedziało mocno i dało się je zbić. Drugie podejście poszło już bezproblemowo. Rozgrzanego pierścienia nie było trzeba nawet poprawiać młotkiem, szybko ostudziliśmy go mokrą szmatą i po robocie.
Wydawało się, że teraz już z górki – wystarczy dokręcić 4 nakrętki (49 nm) …
… jednak bębna nie dało się założyć – cylinderek się zakleszczył i szczęki były za bardzo rozsunięte. Zamiast próbować rozwiązań siłowych wymieniłem jeszcze cylinderek.
Na wszelki wypadek, sprawdziliśmy jeszcze czy prawa pół oś nie zaczęła się wysuwać, ale nie było czuć żadnych luzów. Tawria cały czas miała problemy z czujnikiem chłodnicy, ale z wentylatorem załączonym ręcznie dawała radę.
Cała akcja zajęła nam ~1,5h. Nie osiągnęlibyśmy tak rewelacyjnego czasu, gdyby nie pomoc załogi JaSpoko. Michał i Krzysiek – Dzięki!!!
Dwa lata temu podobnie postąpiła załoga Generała Jaruzela – pomogli mi dojechać na metę w Grecji.
I to jest właśnie Złombol.
Na brak kolejek na polu tym razem nie mieliśmy co liczyć, ale i tak musieliśmy na jakiekolwiek pole najpierw dojechać.
Zaczęliśmy więc znów się wspinać, wjechaliśmy na wysokość ~1050m n.p.m. i wtedy zaczął się zjazd. W ramach dodatkowych atrakcji zaczęło się już ściemniać, a droga była wąska i kręta. W sam raz na sprawdzenie czy pierścień znowu nie puści.
Nocować mieliśmy w Levanto. Na główny camping dojechaliśmy już po ciemku i wiadomość nie była dobra – miejsca raczej nie ma i lepiej jechać na inny. Do wyboru mieliśmy 3 alternatywne campingi, jednak z każdego dotarła już informacja, że miejsca brak. Jazda przez Levanto przypominała zabawę w chowanego – praktycznie z każdej uliczki wyjeżdżał jakiś Złombol…
Po sprawdzeniu nawigacji okazało się, że w okolicy jest parę innych campingów. W międzyczasie przyłączyli się do nas Kowalscy w Polonezie Karawanie i DeLorean – taką ekipą ruszyliśmy na najbliższy camping.
Kowalscy też mieli przejścia z pierścieniem półosi jeszcze na samym początku – pierwszy wymieniony i zaspawany musieli ściąć, bo nie założyli im osłony. Na wszelki wypadek kolejny pierścień też zaspawali. Temat pierścienia miał się jeszcze pojawić…
DeLorean cały czas miał problemy z ładowaniem. Herbata z wody zagotowanej w garnku w którym grzaliśmy olej i pierścień miała dziwny półsyntetyczny smak…
Dystans ~494km (w tym ~1km bez napędu)
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.