Pociąg
Zdjęcia – Marcin Mazurkiewicz, JaSpoko
Poprzedniego wieczoru, jak jechaliśmy już po ciemku autostradą, minęliśmy stojącego na poboczu Złombolowego Borewicza. Padło im ładowanie i czekali na przyjazd assistance – nie było jednak wiadomo kiedy przyjedzie. Jeszcze wtedy nie padało, więc spróbowaliśmy odpalić ciągnąć ich Poloneza na linie. Przy pierwszej próbie zagadał na jeden takt, ale nie odpalił. Druga próba skończyła się urwanym zaczepem holowniczym – na szczęście w Ładzie są dwa, po jednym na stronę. Trzecia próba też nie dała efektu. Zmierzliśmy napięcie na akumulatorze – było go całe 0.5V… Akumulator był do wyrzucenia, nie próbowaliśmy już nawet odpalać przewodami rozruchowymi. Nic więcej nie mogliśmy zrobić, a assistance było w drodze, więc pojechaliśmy dalej.
Noc na parkingu minęła spokojniej niż na niejednym polu…
Rano było jeszcze pochmurno, ale już nie padało. W ramach porannej rozgrzewki ruszyliśmy w drogę.
Po 10 znowu zaczęło padać, więc zatrzymaliśmy się w końcu na śniadanie
Kierowaliśmy się na Szwajcarię – w Zurychu mieliśmy odbić na Włochy, a nocleg planowaliśmy w Livigno. Do przejechania było ponad 700km.
Na autostrady w Szwajcarii obowiązuje winietka, więc przynajmniej nie było trzeba co chwilę zatrzymywać się na bramkach.
Jak podaje Wikipedia
Livigno stanowi obszar strefy wolnocłowej, w związku z czym sprzedawane tam towary nie są obciążone podatkiem VAT ani akcyzą. Niższe ceny obejmują alkohol, perfumy, elektronikę oraz paliwa.
Mając w perspektywie benzynę po ~1€ za litr znowu staraliśmy się opóźnić tankowanie. W końcu jednak zjechaliśmy z autostrady w poszukiwaniu stacji. Na podjeździe przed skrzyżowaniem resztka paliwa w baku odpłynęła i Łada zgasła :/ Szybko zalałem to co było w kanistrze i pojechaliśmy na najbliższą stację
Nie mogłem znaleźć swojej Nokii :/ Musiała wypaść jak wyciągałem kanister. Wróciliśmy na skrzyżowanie, jednak telefonu nigdzie nie znaleźliśmy. Ktoś go wziął i nawet dwa razy odebrał, ale niestety nie komunikował się w żadnym ludzkim języku poza francuskim, potem przestał już odbierać. Nic więcej nie byliśmy wstanie zrobić, a miałem jeszcze drugi telefon na którym działał Złombolowy Donosiciel – pojechaliśmy więc dalej.
Zaczęło się nawet wypogadzać
Tawria cały czas miała problemy z utrzymaniem właściwej temperatury, a jak się nagrzała to gubiła płyn. Zrobiliśmy więc postój serwisowy
Uszczelka pod korkiem zbiorniczka wyrównawczego było mocno odkształcona, więc wycięliśmy nową…
… i ЗАЗ & ВАЗ Team …
… wrócił na autostradę …
… na której utknęliśmy na trochę w korku
Korzystając z chwili przerwy pozmieniałem hasła do swoich kont i zablokowałem numer telefonu ze zgubionej Nokii. Stojąc w korku, Tawria nie miała problemu żeby podpiąć się pod hot-spot wi-fi z Łady i też nadrobić zaległości w internecie ;-)
Do Zurychu dojechaliśmy ok 19…
… akurat jak nadszedł wieczór.
Do Livigno mieliśmy dojechać między 22 a 23. Po drodze miał nas czekać jeszcze przejazd tunelem, niestety już w taryfie nocnej, czyli ~15€. Z późnym dojazdem na pole campingowe nie było problemu, mniej optymistyczną informacją była jednak temperatura jaka miała być w nocy – 6°C. Nocleg w jakimś hostelu wychodził jednak ponad dwukrotnie drożej, więc zdecydowaliśmy się na spanie w namiotach.
Według mapy, zbliżaliśmy się do tunelu. Tempo mieliśmy spokojne i za nami jechało parę samochodów – zachowywały się jednak dość nerwowo, mrugały długimi i co chwila nas ktoś wyprzedzał. Tunel miał być co prawda jednokierunkowy z ruchem wahadłowym, ale bez przesady…
… więc dalej pięliśmy się pod górę.
W końcu dojechaliśmy do bramek, ale nic się nie zgadzało. Wjazd kosztował 33 Franki i popędzali nas, żebyśmy jak najszybciej wjeżdżali na… na wagony.
Wjechaliśmy w tunel, ale jeszcze nie ten, o którym myśleliśmy. To był Vereina Tunnel, czyli najdłuższy na świecie tunel kolei metrowej. Następne 19 kilometrów przejechaliśmy pociągiem.
Gdy minęło pierwsze zaskoczenie, oceniliśmy sytuację – Tawria nie zawsze chciała odpalić po postoju… Na szczęście wjechała na wagony przed nami, więc w razie czego mieliśmy za zadanie ją zepchnąć ;-) Nie było to jednak potrzebne – odpaliła i zjechała o własnych siłach.
Po kilkunastu kilometrach dojechaliśmy do tunelu o którym myśleliśmy od początku…
… i wjechaliśmy do Włoch
Byliśmy na wysokości ~1800 m. n.p.m. i do Livigno już wyżej nie musieliśmy się wspinać.
Było już po 22, ale poszliśmy sprawdzić czy cokolwiek jest jeszcze otwarte…
Jedna knajpa jeszcze była.
Po późnej kolacji i kilku partiach Jengi wróciliśmy na pole, przespać noc, na którą w ogóle nie byliśmy przygotowani.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.