Autobahnsturmmaschinen
Zdjęcia – Marcin Mazurkiewicz, JaSpoko
Jeszcze zanim zgubiłem telefon, dostałem smsa od załogi Red Neck Racing. Byli w warsztacie, podpory wału nie musieli wymieniać, ale jeden krzyżak tak – szumu nadal nie udało się im jednak wyeliminować. Następne informacje od nich dotarły do mnie dopiero w poniedziałek, jak wyrobiłem duplikat karty sim…
Prognozowane 6°C nocą nie brzmiało jakoś przerażająco. Najzimniej było jak zwykle ok. 4 rano, tuż przed wschodem słońca. Gdy w końcu ok. 7 odważyliśmy się wyjść z namiotów, termometr w Tawrii wskazywał całe 2°C… Obyło się jednak bez skrobania szyb ;-)
Zwinięcie namiotów i zabezpieczenie ich taśmami bez ciepłych rękawiczek było całkiem sporym wyzwaniem…
Mogliśmy się jednak w końcu rozejrzeć za dnia, gdzie właściwie byliśmy…
Była sobota, do Warszawy mieliśmy ~1450 km i planowaliśmy jechać przez Niemcy – już bez żadnych postojów po drodze. Zebraliśmy graty i pojechaliśmy do centrum Livigno
Górski klimat nie sprzyjał Ładzie :/ Pojawił się problem z wolnymi obrotami – albo trzymały się powyżej 1000, albo spadały do 200-300. Mrugać zaczęła też kontrolka hamulca ręcznego na konsoli środkowej – podpięty pod nią jest czujnik poziomu płynu hamulcowego. Po wymianie cylinderka i odpowietrzeniu układu nie dolewałem płynu, ale wcześniej kontrolka się nie świeciła. Prawdopodobnie płyn gdzieś uciekał, ale nie strumieniem, tylko się sączył.
Zastawiliśmy na chwilę samochody i korzystając z ostatniej okazji wybraliśmy się na spacer pieszo.
Zabudowę czy to drewnianą, czy to murowaną łączy jedno – w większości została przerobiona na sklepy wolnocłowe.
Trafiliśmy akurat na sobotni targ…
Wróciliśmy do samochodów…
Dolałem płynu hamulcowego i w Livigno zostało nam do zrobienia jeszcze tylko jedno …
…zatankować! I w drogę…
Wracaliśmy przez ten sam tunel co poprzedniego wieczoru…
… ale tylko ten krótki, dalej przez Szwajcarię pojechaliśmy już na kołach w innym kierunku – na Austrię.
Pogoda nie dopisywała. Nie wiem co to były za pojazdy, ani co to mogły być za zawody ale wyglądało, że deszcz pokrzyżował im plany.
My cisnęliśmy dalej…
Jeszcze przez granicą z Austrią zrobiliśmy sobie chwilę przerwy…
Chyba wyrównaliśmy wtedy też ciśnienie w oponach w Tawrii. A tuż przed granicą z Austrią…
… przeszliśmy na ciszę radiową – na wszelki wypadek schowaliśmy anteny CB. Przez Austrię jechaliśmy tylko kawałek, nie opłacało się więc wykupywać winietek i pojechaliśmy zwykłymi drogami.
Jazda bez radia CB pokazała, jak bardzo się do niego przez te kilka dni przyzwyczailiśmy. Gdzieś po drodze zrobiliśmy przerwę…
… w Tawrii coś szurało w prawym tylnym kole.
Niezbędny był szybki kurs z budowy układu jezdnego konstrukcji ZAZ.
Szuranie było słyszalne przy obracaniu kołem i dochodziło z wnętrza bębna. Po jego ściągnięciu, na szczękach było widać kilka miejsc, które były tak jakby wyślizgane. Przetarłem je delikatnie papierem ściernym i po przymierzeniu bębna, szuranie zniknęło. Zaczęły się jednak schody. Miałem nadzieję, że ze względu na to że nie było to koło skrętne, będzie tam zwykłe łożysko, a nie dwa stożkowe :/ Łożyska stożkowe komplikują niestety sytuację, bo nie można ich dokręcić do oporu, bo się momentalnie przegrzeją i zatrą. Powinny mieć trochę luzu, niestety w książkach nie znaleźliśmy jakiejkolwiek informacji ile go powinno być. Na dodatek kołnierz nakrętki był już mocno sfatygowany i nie dało się go zaklepać w dowolnej pozycji. Ustawiliśmy luz na wyczucie i pojechaliśmy dalej z zamiarem sprawdzenia sytuacji za kilkanaście kilometrów.
Wjechaliśmy w końcu do Niemiec …
… i zrobiliśmy postój serwisowy. Prawy tylny bęben w Tawrii był wyraźnie cieplejszy niż lewy – łożysko było dokręcone za ciasno, poluzowaliśmy więc nakrętkę. Do operacji zaklepania nakrętki trzeba posłużyć się przecinakiem i młotkiem. W międzyczasie na parkingu zatrzymał się też jakiś Niemiec… gdy zobaczył dwa dziwne samochody i że w jeden walimi młotkiem, to wsiadł i pojechał dalej ;-) Założyliśmy jeszcze z powrotem anteny CB i zrobiliśmy to samo.
Kawałek przed Monachium w końcu wjechaliśmy na autostradę …
… i zaczęło się wypogadzać. Bęben w Tawrii się nie grzał, nic też już nie szurało – mogliśmy więc zacząć robić kilometry.
Berlin, niby daleko, ale z perspektywy autostrady całkiem w zasięgu…
Wieczorem zrobiliśmy sobie jeszcze dłuższy postój na drzemkę. Polskie rejestracje zadziałały jak magnes – zaraz pojawili się polscy kierowcy TIRów. Byliśmy coraz bliżej domu. Nie padało, więc jechaliśmy dalej nocą.
Po 2 w nocy dojechaliśmy do Berlina i na stacji kawałek przed zjazdem z Berliner-Ring zatrzymaliśmy się na noc.
Dystans ~887km
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.