Sprint
Nocą lało, rano na szczęście przestało i nie było trzeba pakować rzeczy w deszczu.
Dzień zapowiadał się na trudny ze względu na dystans wynoszący 607 km, na dobre tempo nadzieję dawał jednak dzień tygodnia – była niedziela.
Wyjechałem jeszcze przed 8-mą, załogi obozujące przed campingiem też już powoli się zbierały.
Wiedeń jeszcze spał. Ten tramwaj, przez to że miał całkowicie obudowane i niewidoczne koła, sprawiał dziwne wrażenie przemieszczającego się budynku…
Kierunek – Linz i na początek trochę łagodnych ale długich podjazdów. Tak jakby nawet się wypogadzało…
Nysa musiała wyjechać już ok 7, jak nie wcześniej. Poldek cisnął przynajmniej 115 km/h…
Tyle w temacie poprawy pogody…
Dogoniony konwój – Duży Fiat, Polonez i Favoritka
Polizei i chwila niepewności – jechałem z radiem CB i kamerą, a obydwie te rzeczy są podobno w Austrii zabronione i surowo karane. Nie zwrócili na mnie jednak większej uwagi.
Dla urozmaicenia – objazd. TIRy na Złombolu czasami służą jako przewodnicy, bez problemu odnajdują drogę prowadzącą z powrotem na autostradę :)
Granica coraz bliżej, a kontrolka rezerwy paliła się już stabilnie…
W końcu autobahn! Kierunek – Monachium, teraz tylko dotoczyć się do najbliższej stacji …
Konkretna farma paneli, stacji ciągle nie widać…
Wytęskniony autohof i benzyna :)
Ok 350 km przejechane w niecałe 4 godziny – dobre tempo. Pogoda cały czas była jednak słaba, co chwilę pada deszcz. Zrobiłem sobie dłuższą przerwę. Niedługo potem na stację zajechał też minięty wcześniej złombolowy konwój. W Polonezie załogi Time Bandit rozszczelnił się tłumik, ale jakoś dawali radę.
Szybkie „zwiedzanie” Monachium, czyli …
… Anioł Pokoju …
… i rozkopane centrum
Deszcz przeszedł w ulewę …
… i zapaliła się lampka, tym razem ostrzegawcza w głowie – zacząłem przysypiać. Zjechałem na najbliższy autohof na półgodzinną drzemkę.
Tyle wystarczyło, żeby w końcu zaczęło się wypogadzać. Kierunek – camping w Bregenz
Ostatnie tankowanie jeszcze w Niemczech…
… i powrót do Austrii (z której rano ruszyłem)
Jezioro Bodeńskie – nietypowe, bo nawigacja pokazywała wysokość 427 m. n.p.m.
Na camping dotarłem przed 17, najpierw było trzeba się jednak zameldować w recepcji kawałek dalej
Klamot cisnął przez noc i na polu był już od 15!
Zielony Żuk w tle, to tak naprawdę Lublin w budą Żuka. Zmotę zdradzał szerszy rozstaw kół, przednie zawieszenie na resorach i fantazyjnie pospawany wydech ;-)
Korzystając z okazji w końcu sprawdziłem co siedzi pod maską Dacii na które napatrzyłem się podczas wyjazdu do Rumunii…
Jest tam mianowicie duży słoik, szklany, czyli fabryczne (!) rozwiązanie zbiorniczka wyrównawczego. Silnik umieszczony jest wzdłużenie przed przednią osią na którą Dacia ma napęd. Prawie jak w Audi ;-), Dacia to jednak klon na bazie Renault 12.
Tym razem wyciągnąłem trochę części zapasowych. Żarówkę reflektora dla siebie, kondensator aparatu i cewkę zapłonową dla Babci wŁadzi i termostat dla innej załogi jadącej Ładą. Velorexowi z kolei pożyczyłem multimetr – padł im czujnik temperatury i potrzebowali w jakikolwiek sposób kontrolować czy silnik się nie przegrzewa.
Wieczorem zaczęło znowu lać, zdążyłem jednak wcześniej zrobić panoramę jeziora
Lekcja fizyki nr 2
Zmęczenia nie oszukasz.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.