Nie tnij
Jeszcze przed startem, na forum pojawiła się informacja o zamknięciu przełęczy od strony Bormio – po silnych burzach 8 sierpnia lawina zasypała drogę.
Droga miała być jednak przejezdna w ciągu 5-6 dni.
Tym razem nocą padało tylko przelotnie, ale to i tak był już najbardziej deszczowy Złombol ze wszystkich przejechanych.
Na podstawie doświadczeniach z poprzedniego dnia wychodziło, że nim mniejszy będzie ruch, tym łatwiej będzie wjechać na przełęcz.
Wyjechałem więc jeszcze przed 8 – Złombol właśnie zaczynał wstawać
Ranek był chłodny – dodatkowy plus, bo zimne powietrze ma większą gęstość ;-)
W ramach szybkiej pobudki, na kawałku drogi ekspresowej, otworzyła mi się klapa bagażnika :/ Na szczęście nic nie zgubiłem.
Powoli zaczęło się przejaśniać…
Nie tylko ja miałem plan wczesnego ataku na przełęcz
Klasyczne Fiaty Panda w sporym zagęszczeniu…
Góry zrobiły się większe, zaczęły się też podjazdy
Każdy metr wyżej w drodze do Bormio, to metr mniej ostrego podjazdu potem…
Przyszła kolej na serię całkiem długich tuneli…
Bormio – 1225 m. n.p.m., zostało niecałe 1600 i parę zakrętów…
GPS był pomocny, ale tym razem bardziej w odliczaniu metrów pozostałych do wjechania na szczyt niż w nawigacji
Było jeszcze w miarę wcześnie (ok. 10) i jak się potem okazało, na trasie było chyba więcej rowerzystów niż samochodów
Bez problemu było można poznać miejsce zasypane przez lawinę
Na początek – tunele wąskie na ledwo jeden samochód
Jeszcze kawałek było całkiem łagodnie…
I zaczęły się „agrafki”
Ciąć na tych w lewo było łatwo, te w prawo brało się już na czuja ze względu na brak widoczności od strony kierowcy…
Zacząłem doganiać grupę samochodów, więc było trzeba trochę odpuścić
Tunel – będzie czysto? Tym razem była kumulacja – rowerzyści i samochód jadący z naprzeciwka
Droga wiodła wyżej niż linie wysokiego napięcia…
Kolejny tunel – tym razem czysto
Z jednej strony widoki, z drugiej trudna i wymagająca skupienia droga…
Z zewnątrz Złombol musi wyglądać na całkiem profesjonalnie zabezpieczony – jadzie przecież kilka wozów straży pożarnej, karetki, a nawet karawany…
Najpierw w jedną stronę, „agrafka”, potem w drugą stronę i od nowa…
Co jakiś czas w dole było widać pokonane już zakręty…
Nyska i mały korek na nawrocie…
Całkiem spory kawałek jechało się praktycznie po płaskim…
Nie trwało to jednak długo, bo ciągle zostało jeszcze kilkaset metrów wspinaczki
Słynna oblepiona naklejkami tablica…
… i obowiązkowe pamiątkowe zdjęcie.
Parking był jeden zakręt wyżej, Złombol sprawił że panowała na nim ciekawa różnorodność
Jechałem cały czas z włączonym ogrzewaniem, wskazówka temperatury silnika była na środku skali. Po zgaszeniu silnika po chwili spod maski zaczął dochodzić dziwne dźwięki. Szybka kontrola…
Okazało się, że to bulgotał płyn w zbiorniczku wyrównawczym!
Wjazd kolejką linową na pobliski szczyt sobie darowałem
Wszedłem jednak na Cima Garibaldi (2845 m.)
Jak się zastanowić, to Giewont ma niecałe 1900 m.
Jak zwykle, trzeba było jeszcze zjechać
I wcale nie zapowiadało się łatwo
Parking szybko został opanowany przez Złombol
Szczyt przełęczy i stragany z pamiątkami z Chin…
Zjazd zapowiadał się na bardziej wymagający niż wjazd i taki właśnie był
Przełamania na nawrotach był bardzo ostre. Jeden z tych i któryś wcześniej w lewo ściąłem trochę za mocno…
Przebiliśmy się przez warstwę chmur, ale to był dopiero początek…
Czysto?!
I z nawrotu w nawrót…
Niezła lokalizacja na bar
Nawrót i Panda!
I kolejne nawroty…
Niektórzy cisnęli pod prąd ;-)
W końcu wydawało się, że dalej będzie już po równym…
… ale jednak nie. Zrobiliśmy więc przerwę na kontrolę stanu hamulców
I dalej to samo
Złombol i Panda!
W oddali pojawił się znajomy dziwny kształt
Velorex :)
Na camping dojechaliśmy już w razem w kolumnie
Była godzina 14, czyli akurat sjesta
Korzystając z tej chwili przerwy wymieniliśmy alternator w Tawrii na mój zapasowy. Wzbudzenie było trzeba podłączyć przez żarówkę, bo w przeciwieństwie do dotychczasowych, ten był samowzbudny. Dawał napięcie ładowania trochę niższe od 14,4V, ale za to stabilnie i na tym alternatorze Tawria wróciła do Polski.
Gdy w końcu się zameldowaliśmy, obniżyłem wolne obroty i sprawdziłem jak mocno buda dostała na za ostrych cięciach
Heftnie się migiem albo da kit i będzie git ;-)
Tradycyjnie wieczorem obyło się wręczenie dyplomów
I też już tradycyjnie na tym Złombolu zaczęło lać.
Lekcja fizyki nr 5
Wraz ze spadkiem ciśnienia, spada temperatura wrzenia wody. Na wysokości ~2700 m. n.p.m. wynosi ~90°C, czyli mniej więcej tyle ile wynosi temperatura płynu w układzie chłodzenia silnika. Na szczęście główny układ jest zamknięty i pracuje po ciśnieniem, ze względu na niższe ciśnienie otoczenia dodatkowemu obciążeniu poddane są jednak wszystkie połączenia.
Ciekawostka – na Pikes Peak (4302 m.) woda wrze w temperaturze 85°C i ugotowanie jajka w takich warunkach zajmuje 12 godzin.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.