Ewakuacja
Większość ekip miała wykupiony bilet na ten sam prom powrotny – z Tunisu do Civitavecchia.
4 załogi zostały na dłużej i przeprawiały się dopiero w czwartek
Nasz prom wypływał o 17, ponownie na odprawie trzeba było być 3 godziny wcześniej. Na dojazd do portu założyliśmy ~2 godziny, więc zbiórka zaplanowana była na 12. Spóźnienie na prom do Tunisu nie byłoby takie problematyczne jak spóźnienie na prom z Tunisu…
Do portu znowu mieliśmy jechać za przewodnikiem, jednak pojawiła się pewna komplikacja…
We Fiacie 44 kucy pracy silnika towarzyszył dziwny dźwięk
Pierwsze podejrzenie Tomka padło na bendiks rozrusznika zablokowany na kole zamachowym. Tak jak w Ładzie, rozrusznika nie jest łatwo odkręcić, nie mówiąc już o wyciągnięciu bez demontażu osprzętu. Wyjechaliśmy jakoś z campingu, ale ciągle było coś nie tak.
Priorytetem był dojazd do portu – rozrusznik został odłączony i wyciągnięty na bok, odpalić można przecież na pych
Odpalić odpalił, ale silnik chodził nierówno – podejrzenie padło na zapłon. Czasu było coraz mniej, wybór był więc prosty – lina
Tym razem najmocniejszym i najsprawniejszym autem był Polonez Limbowej (z resztą ekip mieliśmy spotkać się po drodze).
Linę kupiłem w 2007 roku, kosztowała 20zł, przejechała każdy Złombol, nigdy wcześniej nie przydała się tak jak w Tunezji.
Ze względu na opóźnienie, do portu musieliśmy pojechać już sami, a że poprzednio mój GPS się sprawdził, to znowu przypadła mi rola pilota.
Po kilku kilometrach dojechaliśmy do czekających na nas pozostałych ekip
Po drodze dało się wyczuć lekko wzmożoną czujność…
Na konwój złomów (w tym jeden na holu) nie zwracano jednak większej uwagi. Pewną trudność sprawiało zachowanie płynności jazdy przy panującym luźnym stylu jazdy…
W końcu wjechaliśmy na autostradę…
Nadal nikt nie zwracał na nas specjalnej uwagi…
W przeciwnym kierunku jechał opancerzony transporter policyjny…
Zjechaliśmy na ostatnie tankowanie…
Tempo mieliśmy niezłe i wcale nie zamulaliśmy prawym pasem ;-)
… i zjechaliśmy z autostrady
Ostanie kilometry jechaliśmy już na wyczucie, bo nie miałem wpisanych w GPS dokładnych współrzędnych – szukaliśmy znaków z logo Grimaldi…
Szybko przechwycił nas portowy Maj-Friend…
Na wjazd nie czekało jeszcze dużo samochodów…
Maj-Friend zaprowadził nas do terminalu i bez problemów odebraliśmy bilety. Czasu było sporo, więc było można wykorzystać go na naprawy…
Przyczyną problemów okazał się być ostatecznie luz na osi aparatu zapłonowego. Szczęście w nieszczęściu, luz był na tyle duży, że dało się go skasować robiąc panewkę z puszki po napoju…
Nigdzie nie było jednak widać kantoru. Nasz portowy Maj-Friend (po pobraniu opłaty za serwis, w Euro, dinary go nie interesowały) z chęcią był gotów pomóc nam także i z tym. Proces załatwienia wymiany waluty zaczął się od wizyty w budce z pieczonymi kiełbaskami, potem zaczął prowadzić w kierunku jakiegoś magazynu… podziękowałem.
W końcu otwarto bramę i zaczęliśmy wjeżdżać na teren odprawy (Fiat na wszelki wypadek jeszcze na holu)
Pierwsza kontrola ograniczyła się do sprawdzenia paszportu…
W kolejnej staliśmy już długo
„Oporne auto” ;-)
W międzyczasie wymieniliśmy dinary z powrotem na euro w normalnym kantorze – warunkiem wymiany było jednak okazanie nie tylko paszportu, ale i świstka z wymiany z euro na dinary!
Kontrola trwała długo, bo celnicy sprawdzali każdy samochód…
Pamiątkowy stempel…
Płynęliśmy tym samym promem co z Palermo do Tunisu. Po doświadczeniach z tamtej przeprawy, chcieliśmy od razu zająć strategiczne miejsca – przy kontaktach. Plan jednak szybko zmieniliśmy – cenniejsze były miejsca do spania na podłodze, na prom waliły tłumy.
Z portu wypłynęliśmy z dużym opóźnieniem – dopiero ok 19.
Miałem wykupioną miejscówkę w rozkładanym fotelu, jednak na niewiele się to zdało – płacz dzieci i niezbyt wygodne fotele nie pozwoliły wypocząć.
Do Civitavecchia dopłynąć mieliśmy następnego dnia, o 14:30. Czekała nas długa noc.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.