Golfy
Była niedziela rano. Meta była standardowo w środę. Najprostsza trasa autostradami przez Serbię i Macedonię miała ~1300km.
Jak przejechać taki dystans w 4 dni, skoro da się go zrobić w 1 ?
Siedzieć na mecie 3 dni to bez sensu. Przez Serbię wracałem w 2012 i pamiętałem, że droga była niezła – to był dobry plan rezerwowy.
Do Zagrzebia było ~400km autostradą i taki przyjąłem kierunek na początek. W razie czego z Zagrzebia do Belgradu było tylko ~350km, też autostradą.
Zupełnie nie odczułem, że noc spędziłem na fotelu pasażera, nie musiałem też tracić czasu na pakowanie namiotu.
Pogoda była słaba, więc siedzieć na campingu też nie było sensu.
Po pierwszych kilkunastu kilometrach dogoniłem Simson’a – stał na poboczu
Wszystko było jednak ok, po prostu zakładał kurtkę przeciwdeszczową. Po kilku minutach dogoniłem motorynkę…
Niedługo potem zaczęła się autostrada, na zwężeniu minąłem poloneza jadącego w przeciwną stronę…
… co wydawało się zupełnie bez sensu. Miałem włączone dwie nawigacje – GPS z Automapą i komórkę z Google Maps, obydwie pokazywały, że jadę dobrze.
Gdzieś po prawej był Balaton, pogoda była słaba, a droga prosta…
Trzecia granica: Węgry – Chorwacja
Kontrola to formalność, porównywalna z bramkami na autostradzie
Tankowanie i kontrola…
Spalanie nadal było słabe – 8,27L/100km mimo, że jechałem autostradą równym spokojnym tempem ~105km/h. Ciągle nie miałem zaufania do silnika. Cały czas jechałem na lekko włączonym ogrzewaniu, które profilaktycznie otwierałem na full praktycznie na każdych światłach. Musiałem się pilnować, żeby oprócz ciągłej kontroli temperatury sprawdzać też pozostałe wskaźniki – temperatury i ciśnienia oleju, ładowania…
Tempo było dobre, dojazd na camping ok. 14 nie miał sensu. Ominąłem Zagrzeb i zacząłem kierować się na następny punkt decyzyjny, na Slavonski Brod, w kierunku na Belgrad.
Inne Złombole spotkane na trasie zawsze trochę uspokajają…
Bramki i poprawa pogody…
Było chyba jeszcze przed 16, ~220km dalej był Złombolowy camping w Sarajewie.
Nazwa tego miasta ma dziwny groźny wydźwięk. Jednoznacznie kojarzy mi się z wojną, ale mimo że z historii jestem słaby, to nie z pierwszą światową. W kontekście wojny to miasto i Bośnia i Hercegowina przewijały się w wiadomościach przez pierwsze klasy podstawówki.
Trasa nabierała też lekkiego górskiego charakteru, a odwrót do Serbii byłby już trudniejszy…
Czwarta granica: Chorwacja – Bośnia i Hercegowina
Serbia???
Kościół – niby nic co zwraca uwagę, ale potem nastąpiła pewna zmiana. Autostrady chwilowo się skończyły.
Tankowanie – na granicy stałem ok 30 minut, ale to i tak nie tłumaczyło słabego wyniku 8,51L/100km
Chwilę potem stację minął czerwony Żuk i Maluch
Na drogach nie królowały jednak Złombole, a VW Golfy – dwójek i trójek była cała masa, ale jedynek i nowszych modeli też było sporo.
Przywoływało to z pamięci Albanię i Mercedesy, ale krajobraz był innego typu, tak jakby o „generację” nowszy? Może to tylko stare wspomnienia…
Niva 2131…
To chyba był dworzec autobusowy? Masa ludzi siedziała na skarpie…
Czerwony maluch który minął mnie na stacji to był Pendolino! Jacek też jechał sam.
Zamiast kościołów zaczęły pojawiać się minarety
Na znakach wszystkie nazwy podane były w dwóch alfabetach…
Na horyzoncie pojawiły się góry…
Osiedle wyglądało na całkiem nowoczesne, meczety zaczęły wpisywać się z krajobraz tak jak Golfy na drodze…
Na kilkadziesiąt ostatnich kilometrów wjechaliśmy na autostradę, Jacek miał przelotową ~90km/h więc taką utrzymywaliśmy
Na CB odezwała się załoga w Honkerze jadąca przed nami – mieli zepsuty rozrusznik i chcieli mieć kogoś w rezerwie jakby było trzeba odpalić na pych.
Chwilę po tym jak ich prawie dogoniłem, skręciłem w zjazd który pokazywała mi nawigacja, a oni pojechali prosto :(
Przy okazji spadły wolne obroty, akurat na koniec jak trzeba było przejechać przez miasto…
W tym roku, przed wyjazdem, zabrakło czasu na wiele rzeczy – m.in. na porządne sprawdzenie współrzędnych campingów.
Pod jakimś hotelem dowiedziałem się, że mam się cofnąć (policz Golfy na parkingu)
Nie tylko ja błądziłem
Udało mi się zagadać do jakiejś przechodzącej pary – dziewczyna znała angielski, a facet wiedział jak dojechać na camping. Zamiast tłumaczyć nam dojazd zaproponowali, że nas popilotują… swoim żółtym Golfem.
Mimo lekkiej obsuwy, na nocleg udało się dojechać w miarę sensownie, ok 20.
Według oficjalnej trasy, Sarajewo wypadało dopiero następnego dnia. Wychodziło więc, że nie tylko ja spróbowałem wyprzedzić peleton o przynajmniej jeden dzień. Miało to swoje plusy – camping nie był duży, załóg nie było więcej niż 20-30.
Wyczyściłem dyszę wolnych obrotów (jak na razie niezawodną metodą, której w Tunezji nauczył mnie Tomek z załogi 44kuce – pojedynczym drucikiem z kawałka przewodu), skonfigurowałem kartę Surfroam (muszę sobie taką kupić na przyszły rok…) na tablecie starszemu małżeństwu jadącemu polonezem, wypakowałem namiot, wyciągnąłem z niego stopery, spakowałem z powrotem namiot i poszedłem spać na fotelu pasażera. Camping był niedaleko lotniska…
Jadąc najpierw na Zagrzeb zrobiłem trochę ponad 100km więcej, niż gdybym od razu kierował się na Sarajewo, ale czasowo wyszłoby pewnie podobnie…
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.