Syndrom ostatniej prostej
Na ostatni dzień najlepiej sprawdza się krótki dystans, ~450km.
Rano wyjechać można trochę później, a na metę i tak dojedzie się na tyle wcześnie, żeby bez problemu znaleźć miejscówkę.
Wiedzieliśmy już jednak, że tym razem tak różowo nie będzie – dzięki paru załogom idiotów, na oficjalnym campingu nikt ze Złombolu już raczej nie miał co szukać. Nie wiedzieliśmy, że będzie to nasze ostatnie zmartwienie…
Po deszczowej nocy poranek był pochmurny, zbieraliśmy się powoli…
Klamot pożyczył klucz dynamometryczny i dokręcał śruby głowicy…
Według nawigacji, omijając drogi płatne na metę dojechalibyśmy 3 godziny później. Ze względu na niepewną skrzynię w Tavrii nie było się nad czym zastanawiać.
Ruszamy!
Taki wynalazek na bazie 2CV widzieliśmy już w ubiegłym roku na Sycylii
Nawigacja poprowadziła nas najpierw jakimś leśnym skrótem…
Kilkanaście kilometrów taką czy inną drogą nie robi jednak specjalnej różnicy…
Było jednak na tyle nierówno, że w Tavrii otworzył się bagażnik…
Graty Renault 4, które ktoś sobie „gnił” przed domem…
Na większości pól stały takie konstrukcje, wyglądały na mobilne zraszacze, niektóre był naprawdę długie
Jak to na autostradzie – czasami ciekawy zestaw, czasami wyścig słoni…
… i oczywiście bramki, jechaliśmy przecież ciągle przez Francję
W końcu Hiszpania!
Która przywitała nas deszczem – robimy przerwę regeneracyjną
Łada!
Zmiana krajobrazu…
… i korek – na plus to że z górki, także ręczny, skrzynia i sprzęgło nie dostały batów
Zamek bagażnika do sprawdzenia…
Przyczynę korka poznaliśmy niedługo :(
Krajobraz zdecydowanie górzysty…
Niva i bramki „Bizkaia” czyli już niedaleko…
Sejf ?
Widoki…
Most albo wiadukt…
Tankowanie …
… widoki …
… i alarm – w Tavrii zaciął się 3 bieg i nie dało się go zrzucić
Zjechaliśmy na najbliższą stację skontrolować sytuację
Niestety problem był gdzieś w skrzyni – biegu nie dało się zmienić szarpiąc za wałek wybieraka przy skrzyni.
Zapasową skrzynię mieliśmy – schowaną w kanale w garażu od którego dzieliło nas ~2500km. Ale na metę było już tylko ok 50km. Holujemy się.
Do tej pory większe doświadczenie miałem w byciu holowanym niż holującym, więc pomylony kierunek wyjazdu ze stacji wykorzystaliśmy na trening…
1.5 dawał radę
Jazda autostradą odpadała, zostały więc boczne drogi przez miasteczka…
Momentami było ciężko – nakaz jazdy z prędkością 60km/h krętą drogą pod górkę załadowaną Ładą z Tavrią na holu…
Nie wiem co to było – może wydech wibrował w obejmie przy skrzyni, a może to skrzynia dawała znać, ze jest przeciążona?
Robimy przerwę kontrolną…
Tavria toczyła się na włączonym silniku i wciśniętym sprzęgle – hamulce i tak tam są bez serwa, ale było ładowanie i w razie czego mogła wspomóc trochę holowanie przy podjazdach… z nakazem 80km/h
Powoli, ale kilometrów ubywało…
Wąskie miejskie uliczki…
Najwięcej problemów miałem z delikatnym ruszaniem i naprężeniem liny.
Przejechanie kilkuset metrów na ulicy, która wyglądała na jedną z główniejszych, zajęło nam 10 minut.
Nie pamiętam już w jakiej kolejności, ale
- lina się zerwała
- zerwało się ucho holujące (jedyne jakie w Ładzie z tyłu już zostało…)
- lina się odczepiła
Policja na szczęście nas olała…
Nowa lina obwiązana za zderzak, jedziemy!
Widoki przypomniały mi wyjazd na Nordkapp (to był Złombol!)
Zostało ok 10 km…
W lusterku zobaczyłem, że jedzie za nami jakiś radiowóz, ale do czego miałby się przyczepić ?
W końcu mrugnął sygnałami i kazał jechać z nimi… (nie, nie chcieli nas pilotować)
Kawałek dalej kazali zatrzymać się na ślepym zjeździe ronda…
Na metę zostało 6km.
Zaczęli wypytywać, ale na nic zdało się tłumaczenie i prośby – Tavria została na rondzie, a my pojechaliśmy po lawetę do warsztatu… 200 metrów dalej (jak można było wymyślić coś tak bezsensownego?).
Za lawetę chcieli 40 Euro, tylko po co skoro wystarczyło delikatnie ruszyć z 3-ki…
Chwilę zajęło ustalenie jakiegoś planu działania. Ostatecznie Tavria miała zostać na parkingu warsztatu na noc. Przepakowaliśmy więc wszystko do Łady i ruszyliśmy na metę na której coraz ciężej było o miejsce na campingu…
Łada nigdy nie była tak załadowana, przez dodatkowe ~300kg bardzo siadła i może z kilometr przed campingiem przywaliłem wydechem o garb, uderzenie podbiło skrzynię i silnik – który za chwilę zgasł.
Próby odpalenia skończyły się zalaniem silnika, zabrałem się więc za czyszczenie dysz… W międzyczasie Klamot podjechał żukiem, zabrał nasze dokumenty i załatwił nam miejscówkę na campingu. Dzięki!
Szarpnięcie silnikiem spowodowało, że paprochy z dna komory pływakowej przytkały dyszę paliwa pierwszego przelotu. Po poskładaniu gaźnika (śruby od górnej pokrywy oczywiście musiały mi wypaść…) dotoczyliśmy się w końcu na camping.
Sytuacja była słaba.
Oficjalną Złombolową pieczątką dyplom było można podbić u Martyny na pobliskiej plaży…
7 meta, Łada 2107, Złombol 2017
Układ napędowy
Przy przekładce silnika przed zimowaniem założyłem skrzynię-dojazdówkę (sprawną ale poskładaną na zamiennikach).
W kwietniu przełożyłem z powrotem jedną ze skrzyń ogarniętych przez zimę. W końcu się skusiłem i wlałem ceramizer. Początkowo redukcja 3->2 wymagała pewnej uwagi, ale dość szybko się „ułożyła” – ciekawe czy to właśnie dzięki ceramizerowi?
Wymieniłem też przegub elastyczny. Stary, mimo że przejechał chyba 5 Złomboli, nie miał pęknięć więc był idealny na sprawdzony zapas.
Wieloklin i krzyżaki wału tylko nasmarowałem, a w dyfrze wymieniłem olej i też dałem ceramizer.
Leave a Reply
You must be logged in to post a comment.